jednak studia.

Pamiętacie zapewne post, w którym się zarzekam jak to już na pewno nie pójdę na studia i będę szczęśliwą i spelnioną kelnerką dopóki nie wysiądą mi kolana i stawy. Otóż człowiek planuje, a Bóg wiadomo - robi swoje. Coś mi tam co rusz ktoś przebąkiwał, że chyba się moje talenty marnują, a ja w zaparte szłam przekonując, że studia nie są najważniejsze i ja będę dowodem na bycie szczęśliwym bez wyższego wykształcenia. Ekhm. Na szczęście pomimo swoich przekonań mam łaskę ogromnego pragnienia woli Bożej i to pragnienie doprowadziło mnie do dnia, kiedy poprosiłam moją duchową opiekunkę o modlitwę czy przypadkiem nie zakopuję otrzymanych przez Tatusia talentów. Przez miesiąc odmawiałyśmy różaniec w tej intencji, a wszystkie (różnorakie) znaki na niebie i ziemi zaczęły wskazywać, że ma to być coś związanego z pomocą rodzinom. No i oto jestem - dumna studentka Nauk o rodzinie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, stojąca z dwoma kobietami, których życiorysy są jednym wielkim dowodem na istnienie Boga. Tak nas tu Góra na te studia wypchnęła i już wiemy, że ta znajomość, to coś błogosławionego i z samymi dobrymi owocami. Jako trzy królewny jesteśmy nieustannie rozpieszczane i zaopiekowane przez naszych rocznikowych kolegów, rozmawiamy już chyba o wszystkim i w niedzielę o 13:00 uczestniczymy wspólnie we mszy świętej odbywającej się w wydziałowym kościele św. Józefa (kto mnie zna, szczególnie z pracy, wie, że moja miłość do tego świętego graniczy z obłędem) a następnie wspólnie spożywamy uroczysty, dwudaniowy obiad, popijając go podejrzanym kompotem o zbyt intensywnym zabarwieniu.


Każdy wyjazd do Warszawy jest okupiony potężnym trudem - wsiadanie do złego pociągu, opóźnienia, mylenie autobusów, gubienie drogi, spóźnienia, pomyłki, braki noclegu (raz się w bezsilności darłam na Pana Boga, że to piątek i jutro uczelnia a ja nie mam gdzie spać i mi głupio u kogoś się tak zwalać na głowę, chociaż mam tylu kochanych ludzi w Wawie, a tu właśnie kumpela pisze że ja chyba mam zjazd w ten weekend i czy mam gdzie spać? Głupio mi potem było za te wrzaski), ale już na miejscu się dzieje cud za cudem i to czasem takiego kalibru, że już się uczę nie dziwić niczym. A piszę to wszystko żeby zachęcić Was kochani do szukania woli Bożej i takiej postawy serca walecznego, które się nie poddaje w przeciwnościach, tylko przeciwnie, jeszcze mobilizuje. Dostałam takiego serca łaskę jakiś czas temu i wiem, że jeżeli będziecie o nie prosić Maryję, to ona wam mężność zwyczajnie uprosi. W ogóle chciałam Was bardzo namówić na proszenie o wiele, bo teraz mało ludzi wierzy i Niebo jest pełne skarbów na które już prawie nikt nie zwraca uwagi! Tak nie można, trzeba wytrwale i wiernie prosić o wiele, ale podzielę się sekretem, że nie warto namolnie błagać o zmianę sytuacji, tylko prosić o łaskę radzenia sobie w niej - zawsze działa! Serio. A żeby nie było tak pięknie, to gdybyście mnie widzieli w czwartek zanim pojechałam, jak z różnych powodów wpadałam w histerię i mnie moje kuzynki z podłogi zbierały. Także kochani - raz na wozie, raz pod wozem. Ale zawsze z Maryją za rękę. Dobrego tygodnia!
(a jako bonusik właśnie przesłałana mi wiadomość przez Monikę, czyli dziewczynę po prawej stronie, opisująca jej odczucia na temat naszych studiów, które się dziwnym trafem pokrywają w stu procentach z moimi).

Komentarze

  1. Marysiu! Kochana! Jestem taka szczęśliwa razem z Tobą! Cudnie się Ciebie czyta! poruszyłaś moje serce i dodałaś mi odwagi! Ruszam dalej! Wyłażę już dzisiaj '"spod wozu" i proszę Boga z całego serca o radość, pokój i radzenie sobie! Na Jego Chwałę! no i pod rękę z Maryją! Niech Pan Cię prowadzi i doprowadzi tam gdzie On chce - dla Twojego szczęścia!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz